Stefan Kolawiński jest burmistrzem Bochni od ponad 13 lat, dokładnie od 14 grudnia 2010 roku. Od kilku tygodni wiadomo, że w kwietniowych wyborach samorządowych nie będzie ubiegał się o reelekcję. W obszernym wywiadzie dla Bochnianin.pl gospodarz Solnego Grodu m.in. podsumował trzy kadencje, zdradził na co będzie teraz poświęcał więcej czasu i podzielił się swoimi przemyśleniami dotyczącymi przyszłych priorytetów Bochni.
Mirosław Cisak, Bochnianin.pl: – W niedzielę 3 marca podczas Koncertu Noworocznego w hali widowiskowo-sportowej w zasadzie żegnał się pan z mieszkańcami, w takim kontekście zakończenia ważnego etapu swojej kariery zawodowej, czyli pożegnania ze stanowiskiem burmistrza Bochni. Jakie emocje panu towarzyszyły?
Stefan Kolawiński, burmistrz Bochni: – W skrócie można powiedzieć, że ogromne. Myślę, że mieszkańcy słusznie odczytali moje intencje, bo rzeczywiście zdecydowałem o tym, że nie będę ubiegał się o funkcję burmistrza miasta na następną kadencję i w zasadzie wtedy publicznie to ogłosiłem. Była to decyzja przemyślana wspólnie w rodzinnym gronie, bo trzeba wziąć pod uwagę, że funkcja burmistrza rozumiana i realizowana w taki sposób jak ja to robiłem wymaga dużego czasowego zaangażowania w różne sprawy. Cierpiała na tym rodzina, żona i córka, które dotkliwie odczuwały mój brak przy różnych sytuacjach. Burmistrz nie zaczyna i nie kończy pracy o stałej porze. Piątek nie oznacza rozpoczęcia weekendu jako czas odpoczynku, ale najczęściej weekendu pracowitego, bo są różne uroczystości, zawody itd. To nie jest szukanie wymówki, po prostu stwierdzam fakty – burmistrz powinien być obecny na różnych tego typu wydarzeniach niezależnie od tego, który to jest dzień tygodnia. Natomiast odpowiadając wprost na pana pytanie to z całą pewnością targały mną bardzo różne emocje.
Jak pan się czuje z tym, że już nie będzie burmistrzem Bochni, przynajmniej w ciągu najbliższych pięciu lat?
– Chyba będzie mi brakowało tego napięcia i obowiązków, które były bardzo mobilizujące i powodowały, że człowiek miał dodatkowe siły, jak po wstrzyknięciu adrenaliny. Z drugiej strony tak po ludzku chciałbym zrobić coś więcej dla siebie. To są takie normalne chwile, których mi czasami brakuje. Pełnienie zaszczytnej funkcji burmistrza to nie jest tylko splendor, ale również sprawy, które są negatywne. Nie ma co ukrywać, że wiele rzeczy udało się zrobić, ale też wielu nie udało się wykonać, mimo iż się chciało, przeszkodami były brak pieniędzy, możliwości. Różne okoliczności powodowały to, że niektóre tematy nie zostały rozwiązane.
Czego w ostatnich ponad 13 latach najbardziej panu brakowało na prywatnym polu? Czym będzie chciał się pan teraz zająć?
– Na pewno to co wymaga mojej obecności np. przy pracach porządkowych wokół domu. Niestety moja skromna obecność czasowa powodowała to, że bardzo dużo obowiązków spadało na moją żonę, a ja jej tylko czasami trochę pomagałem w tym wszystkim. Powiem szczerze, że bolało mnie to, bo z jednej strony obowiązki takie stricte domowe realizowała żona, chociaż część z tych obowiązków należy do mnie, wymaga męskiej ręki jak np. piłowanie drewna. Na pewno zajmę się więc wszystkim tym co było odkładane na później ze względu na moją nieobecność. Ponadto będę realizował te rzeczy, na które normalnie nie miałem czasu. Więcej czasu poświęcę na czytanie książek, a także bardziej zadbam o swoje zdrowie. Tym bardziej, że jestem świeżo po operacji kręgosłupa.
Wróćmy do spraw dotyczących Bochni. Jakby pan podsumował te trzy kadencje? Jakie słowa najlepiej opisują emocje, jakie towarzyszyły panu w ostatnich ponad 13 latach: duma, troska, stres, odpowiedzialność, radość, a może coś innego?
– Trudne pytanie pan zadał, bo określenie tego w taki sposób dosyć ogranicza możliwości, choć dostrzegam jednak, że daje mi pan swobodę w kształtowaniu odpowiedzi. Każda z tych kadencji miała swoją specyfikę. Jeżeli zachowalibyśmy chronologię w ocenie tego wszystkiego to pierwsza kadencja była przede wszystkim dokończeniem inwestycji i utrzymaniem bieżącym miasta, które dokonywało się jeszcze za mojego poprzednika, pana burmistrza Kosturkiewicza. Pierwsza kadencja to też zbieranie dodatkowych doświadczeń, bo nie ma co ukrywać, że w roli burmistrza występowałem po raz pierwszy. Nowe okoliczności, nowe zdarzenia, nowe sytuacje, paleta spraw, które były dla mnie także nowe. Tego trzeba było się też nauczyć, poznać. Z całą pewnością pierwsza kadencja to również ważne decyzje dotyczące przyszłości Bochni. Myślę tutaj o tych momentach, które towarzyszyły spotkaniom wtorkowym, a więc przyjmowanie stron. Wówczas, w tamtych latach był bardzo mocny nacisk na dwie sfery: dramatycznie brakowało pracy i mieszkań. Wyszedłem z założenia, że więcej miejsc pracy przełoży się na zmniejszenie kolejki oczekujących na mieszkanie socjalne i to udało się zrobić. Moi poprzednicy rozpoczęli budowę Bocheńskiej Strefy Aktywności Gospodarczej, ja rozwinąłem i dokończyłem to przedsięwzięcie.
Pierwsza kadencja faktycznie była ciekawa i stanowiła podwaliny do tego co działo się w następnej… Widziałem wyludniający się Rynek i uruchomiło to u mnie myślenie, aby zrobić coś co temu zaradzi i ludzie wrócą na ten Rynek, będą chcieli na nim być, spędzać czas w kawiarniach, cukierniach itd. Stąd zamysł rewitalizacji, która jest wielkim przedsięwzięciem. Część z tych rzeczy dotyczących rewitalizacji zostało zrobionych, część jest przygotowanych. Nie wiem, czy to będzie kontynuowane dokładnie w tym zakresie, ale mojemu następcy życzę sukcesów w tym względzie. Wiem, że warto sięgnąć do tego co już jest przygotowane.
Z kolei trzecia kadencja jest inna jak wszystkie. Trwa rewitalizacja Plant, wyobrażam sobie, że to miejsce mimo różnych perturbacji jednak przypadnie użytkownikom do gustu i będzie chętnie odwiedzane. Wydaje się, że te protesty, które miały miejsce mimo wcześniej uzgodnionych rozwiązań, zostaną zastąpione jednak poprzez zadowolenie mieszkańców.
Tak właśnie podsumowałbym te trzy kadencje. Wiele różnych dokonań, wiele wydatkowanych pieniędzy, wiele też zobowiązań na przyszłość, bo te obiekty trzeba utrzymać na takim poziomie, żeby nie zostały zniszczone. No i Planty, które mam nadzieję, że będą stanowiły dodatkowy magnes uatrakcyjniający Bochnię i przyciągający zarówno mieszkańców, jak i osoby przyjezdne.
Czy w takim razie pierwsza kadencja była dla pana najtrudniejsza? A może inna? Jeśli tak to która i dlaczego?
– To też jest trudne pytanie. Poza pierwszą kadencją cały czas miałem mniejszość w Radzie Miasta. To implikuje różne sytuacje, rodzi problemy. Może to zabrzmieć nieskromnie, ale myślę, że przez to, że jestem człowiekiem otwartym, dyspozycyjnym i nastawionym na współpracę, udawało się uzyskać w tym wszystkim pewien kompromis i to jednak pozwalało na realizację głównych celów. Wiele rzeczy udało się zrealizować. Która kadencja była najtrudniejsza? Każda miała swoją specyfikę, w każdej były problemy, sprawy, które powodowały to, że prace nie szły zawsze takim zaplanowanym torem, bo często pojawiło się coś niespodziewanego np. doniesienie do prokuratury, NIK-u itp. Gdyby nie różne czasem dziwne okoliczności towarzyszące pełnieniu tej funkcji, to pewnie byłoby łatwiej, ale widocznie tak musiało być. To mnie zahartowało w spojrzeniu na różne sytuacje, pozwoliło poznać niektóre osoby, które w tym wszystkim współuczestniczyły.
Co panu się podobało w byciu burmistrzem Bochni?
– Na pewno doświadczenie pracy z ludźmi. Poza tym wpływ na zmiany zachodzące w mieście. Nigdy nie patrzyłem na Bochnię z boku. Nie raz zdarzało mi się powiedzieć, że kocham to miasto i chciałbym na niego mieć wpływ w takim sensie, że powstaną rzeczy, których mieszkańcy oczekują. To jest taka rzecz, która z całą pewnością jest ważna i była okolicznością, która kiedyś zachęciła mnie do tego, aby zaangażować się w pracę samorządu. Podzielę się jeszcze taką uwagą: trzeba kochać ludzi. Każdy człowiek ma swoje poglądy, spojrzenie, ale zwłaszcza krytyczne uwagi nie powinny mieć wpływu na relacje z drugim człowiekiem. Gdybym nie kochał ludzi i podchodził do nich mało empatycznie to wydaje mi się, że nie nadawałbym się do pełnienia roli burmistrza.
A co w sprawowaniu funkcji burmistrza było według pana złe? Co się panu nie podobało?
– Największym problemem zawsze było to, że jestem poza domem. Jestem typem domatora, który chciałby przebywać we własnym domu. Bardzo częsta obecność na różnych spotkaniach w różnych miejscach powodowała to, że mnie w tym domu prawie nie było. To była dla mnie największa dolegliwość. Byłem oczywiście tego świadomy, więc ponosiłem konsekwencje własnej decyzji.
Co uważa pan za swoje największe osiągnięcia jako burmistrza Bochni? Co najlepszego udało się zrobić w Bochni podczas pana kadencji?
– Jest kilka takich rzeczy, z których mogę być dumny. Najważniejsze jest dla mnie to, że dziesiątki spotkań odbytych w gabinecie burmistrza z osobami, które przychodziły z różnymi problemami, przynosiły pozytywne rozwiązania i utwierdziły mnie w tym, że potrafiłem utrzymać zaufanie i sympatię mieszkańców przez ponad 13 lat, a podejmowałem przecież różne, również trudne decyzje.
Cieszę się z uruchomienia Bocheńskiej Strefy Aktywności Gospodarczej, bo jeszcze przed oficjalnym startem dała ludziom pracę a miastu wpływy z podatków. Dopiero podczas moich – nazwę to – rządów, zakupiliśmy dodatkowo sporo gruntów i uzbroiliśmy Strefę w całą niezbędną infrastrukturę. Ponadto budowa tężni solankowej, która mentalnie jest mi bardzo bliska, bo lata temu w Niemczech widziałem takie obiekty i zamarzyło mi się, żeby w Bochni powstał taki prozdrowotny obiekt, który będzie nas wyróżniał. Miasto solne aż prosiło się o taką inwestycję. Ona była długo realizowana, była w moim programie wyborczym już w pierwszej kadencji, ale cały czas czekałem na środki zewnętrzne. Udało się i jestem z tego powodu bardzo szczęśliwy. Kolejną ważną dla mnie inwestycją była rewitalizacja Rynku, choć na ten temat jest wiele krytycznych opinii. Jednak od wielu osób, które nie mają w tym żadnego interesu, słyszę pozytywne głosy. Istotnym dla mnie przedsięwzięciem są również Planty Salinarne, które obecnie są odnawiane.
W jakim stanie zostawia pan Bochnię? Co według pana jest najpilniejsze do zrobienia w najbliższych latach? W jakie obszary i kierunki powinni iść pana następcy?
– Problemy Bochni zdiagnozowane są już od wielu lat, natomiast to co jest w tej chwili najważniejsze to kontynuowanie starań doprowadzających do wyprowadzenia drogi wojewódzkiej z centrum miasta. Przypomnę, że we fragmencie DW-965 przejeżdża przez Rynek i jednokierunkową ulicę Szewską. To nie jest normalne rozwiązanie. Bardzo dobra współpraca z Zarządem Dróg Wojewódzkich w Krakowie oraz przede wszystkim Urzędem Marszałkowskim w tym zakresie jest niezbędna. Pilnowanie tego kierunku jest żywotnym interesem miasta.
Druga sprawa to kontynuowanie różnych projektów, które uzyskały dofinansowanie z Polskiego Ładu. Mówię m.in. o Zamku Żupnym, budynku wielofunkcyjnym na os. Niepodległości, czy mostach do przebudowy. Poza tym mamy sporo nowych obiektów w mieście, które wymagają troski. Przed nami stoi zapewne zmiana filozofii zarządzania Urzędem Miasta np. rozbudowa wydziału zajmującego się bieżącym utrzymaniem miasta. Również zwiększenia środków na utrzymanie miasta, być może zatrudnienie miejskiego ogrodnika, który będzie zajmował się tylko zielenią, bo ona wymaga fachowej opieki.
W jakim stanie są finanse miasta? Ile wynosi obecnie zadłużenie Bochni?
– Lwią część wydatków pochłania nam oświata. Subwencja oświatowa nie wystarcza na finansowanie oświaty i musimy ją dofinansowywać z budżetu miasta. Dokładamy do niej mniej więcej 40 proc. Gdyby państwo zdjęło z samorządów obowiązek obciążeń wynikających z konieczności płacenia pensji nauczycielskich to wtedy sytuacja byłaby zupełnie inna pod względem finansowym.
Natomiast odpowiadając wprost na pana pytanie: stan finansów miasta nie jest zły, zmniejszyło się zadłużenie i wynosi obecnie dokładnie na koniec 2023 roku: 38 897 645,66 zł. Mamy większe wydatki, ale podnosząc stawki podatków tylko o wskaźnik inflacji pozwala to zachować płynność finansową. Najbardziej brakuje środków na bieżące utrzymanie, pochodzą one właśnie z podatków lokalnych, opłat parkingowych itd. Ten obszar ograniczają radni, którzy nie zgadzają się na to, aby zastosować wyższe stawki. Wydaje mi się, że następna rada powinna do tego podejść bardziej racjonalnie i pomyśleć o tym, że nie podnosząc podatków możemy stracić na jakości tych obiektów, z których korzystamy. Jednak generalnie można to podsumować w ten sposób, że sytuacja miasta nie jest zła.
Czy oprócz tego co już pan powiedział ma pan jakąś radę dla nowego burmistrza Bochni? Jeśli tak to jaką?
– Jakby to zabrzmiało, gdybym dawał radę mojemu następcy? Prawdę mówiąc byłoby to niezgodne z moją osobowością. Każdy ma prawo do tego, żeby dokonywać wyborów. Nowy burmistrz będzie miał to w pakiecie: z jednej strony będzie decydował, a z drugiej strony będzie odpowiedzialny za podejmowane decyzje. Kierunek, który kiedyś został nadany i to co zostało przygotowane do realizacji będzie podlegało weryfikacji i ocenie przez mojego następcę, i albo zdecyduje się na realizację tego albo powie „nie, to jest niepotrzebne”. Musi jednak pamiętać, że obecne prace stanowią określony ciąg logiczny wynikający z opracowań dotyczących rozwoju Bochni na najbliższe lata.
Jaką rolę widzi pan dla siebie w najbliższej kadencji samorządowej?
– To się wiąże z tym co mówiłem o spędzaniu czasu w domu. Będzie mi pewnie trochę brakowało tego wszystkiego co dzieje się w mieście, bo to wypełniało treść mojego życia. Ponieważ nie chcę przeszkadzać przyszłemu burmistrzowi, zrezygnowałem z ubiegania się o mandat radnego Rady Miasta Bochnia. Natomiast po to, aby się tak do końca nie odcinać od samorządu postanowiłem kandydować do Rady Powiatu Bocheńskiego z niezależnego politycznie ugrupowania „Niezależni do Powiatu Bocheńskiego i Gminy”. Trochę to inne, szersze zagadnienia, ale dające możliwość podzielenia się doświadczeniem i różnymi przemyśleniami, które nabyłem w czasie sprawowania urzędu burmistrza.
Chciałby pan być starostą powiatu bocheńskiego?
– Teraz nie jestem zainteresowany, jednak życie weryfikuje różne rzeczy,. Jeśli zaistniałaby taka okoliczność to biorąc pod uwagę swoje dotychczasowe doświadczenia, które pokazują jak wiele czasu trzeba temu poświęcić, przeważałoby jednak to, że chcę mieć więcej tzw. świętego spokoju i oddać swoim bliskim choć część tego co stracili.
Czy zamierza pan w jakiś sposób zaangażować się w kampanię wyborczą dotyczącą wyborów burmistrza Bochni np. popierając jakiegoś kandydata, czy komentując pomysły kandydatów?
– Sam miałem styczność z mnóstwem komentarzy, więc wiem jakie stwarza to obciążenie. Nie chcę dolewać oliwy do ognia. Wyborom towarzyszą emocje, a po wyborach powinniśmy wszyscy ten nasz samorządowy wózek ciągnąć razem i realizować zamierzenia, nie eskalując napięć do następnych wyborów. Takie jest moje spojrzenie na ten cały proces. Nie będę się w tej chwili zwracał z żadnymi apelami, tym bardziej, że nie stwierdziłem, żeby poparcie kogoś wprost przynosiło dla niego korzyści. Według mnie to jest zupełnie niewymierne. Choć nie wykluczam, że jeśli któryś kandydat będzie zabiegał o poparcie to go udzielę. Poczekajmy do drugiej tury, bo z pewnością będzie.