Czasem los pisze zaskakujące scenariusze. Spotkanie na świetlicy, jeden nauczyciel z pasją i założony przez niego szkolny klub, który zniknął prawie tak szybko jak powstał – sprawiły, że mała Maja porzuciła balet i taniec, a jej życie od tamtej pory toczy się w rytmie kozłowanej piłki. Historia, która swój początek ma w Warszawie, obecnie rozwija się dalej w Bochni…
20-letnia rozgrywająca Maja Zajączkowska (168 cm wzrostu) pochodzi ze stolicy, dołączyła do bocheńskiej drużyny w tym sezonie. Do gry u nas namówił ją trener Artur Włodarczyk, który akurat również rozpoczynał tutaj pracę. Wypatrzył ją w drużynie Widzewa Łódź, zwrócił uwagę na potencjał zawodniczki: – Mimo młodego wieku jest całkiem dobrze przygotowana motorycznie, potrafi rzucić i zagrać do kosza – wylicza.
Jest prawie najmłodsza w zespole – „prawie”, bo rocznikowo ma dwie rówieśniczki (to Nikola Więcek i Wiktoria Zając), no ale one są z pierwszego półrocza, a ona jest z końcówki roku… De facto jest więc starsza jedynie od 18-letniej Aleksandry Gołas.
W zespole, w którym występują znacznie bardziej doświadczone zawodniczki, ma do spełnienia konkretną rolę – wchodzi z ławki (dostaje średnio kwadrans gry w meczu), ma pomóc utrzymać rytm gry i spokój w szeregach drużyny. Ale czasem potrafi odpalić – jak w grudniu przeciw Liderowi Swarzędz, gdy rzuciła 15 punktów. Jak na początku stycznia w starciu z MUKS Poznań – gdy w 2 minuty rzuciła 4 „trójki” z rzędu. Albo gdy miesiąc temu w meczu z Rybnikiem w kwadrans zanotowała 3 trójki (3/3 – 100%) oraz 3 przechwyty:
Maja występuje na parkiecie z charakterystycznym stabilizatorem założonym na prawą nogę. To zabezpieczenie jej kolana i echo ciężkiej kontuzji sprzed kilku lat, które niepokojąco odezwało się na starcie tego sezonu. Lepiej nie ryzykować, a aparat gwarantuje, że nic złego się nie stanie. Dla zawodniczki było to jednak wyzwanie – straciła nieco pewności siebie, musiała nauczyć się grać w tym sprzęcie… Z czasem było jednak coraz lepiej o czym świadczą przywołane wyżej przykłady.
– Maja to fajna dziewczyna, której przebłyski w sezonie pokazywały, że stać ją na dobre granie. Nie jest łatwo dołączyć do drużyny, która stara się być w topie ligi, a mimo to udało się jej wkomponować i pozytywnym nastawieniem odnaleźć się w zespole – podkreśla Artur Włodarczyk.
Z zajęć baletu na koszykówkę
O tym, że Maja zaczęła grać w koszykówkę, zadecydował przypadek. To była druga klasa podstawówki, chodziła wtedy na zajęcia baletu. – Taaak, pamiętam jak jeździliśmy na te wszystkie występy i przedstawienia! – śmieje się wspominając mama Paulina. Jeden z nauczycieli WF uruchomił wówczas w szkole zajęcia pozalekcyjne „od zabawy do sportu”, zachęcał do udziału dzieciaki spędzające czas w świetlicy. Był pasjonatem koszykówki, a Maja… no cóż: – Spodobały mi się już pierwsze zajęcia. Byłam podjarana! – mówi wesoło i dodaje, że była typem dziecka, które potrzebowało ruchu.
– Od razu można było zauważyć, że ma talent. Zaangażowała się do tego stopnia, że dodatkowo w zimę trenowaliśmy na sali w szkole, a w lato na orlikach – mówi tata Klaudiusz, a przy okazji śmiejąc się dodaje: – Do tej pory w każde lato wychodzimy na boisko, ale moja rola sprowadza się już tylko do podawania piłek…
W szkole powstał klub – nazywał się UKS SP63 Zawisza Czarny. Trener zgłosił go do rozgrywek i zaczęła się poważniejsza zabawa w koszykówkę. – Już na początku Maja otrzymała propozycję gry w drużynie z Piaseczna, która w tamtym czasie była na 1 miejscu w mazowieckim. Pojawiło się też powołanie do kadry Mazowsza, z którą sięgnęła po srebrny medal na OOM i została wybrana do najlepszej piątki turnieju – wylicza Klaudiusz Zajączkowski.
W międzyczasie Maja uczęszczała jeszcze przez chwilę do szkoły tańca nowoczesnego, ale ostatecznie koszykówka absolutnie zdominowała wszystkie inne zainteresowania.
W poszukiwaniu szansy rozwoju jeszcze w podstawówce Maja zmieniła klub i przeniosła się do LaBasket Warszawa – w tamtym czasie była to trzecia drużyna województwa mazowieckiego. To wiązało się także ze zmianą szkoły. – W klasie siódmej i ósmej Maja dojeżdżała do szkoły na drugą stronę Wisły. Treningi odbywały się rano, przed lekcjami. Pojawiło się też powołanie do kadry Polski U14. W związku z tym Maja poprosiła trenera o dodatkowe treningi indywidualne, przed treningami drużyny. Musiała więc wstawać koło 5 rano żeby dojechać autobusem do szkoły na czas – wspominają rodzice. Tata zaznacza: – Od początku widać było, że będzie to jej pasja. Za każdym razem chciała robić więcej i pracować ciężej, a także poprawiać się w każdym aspekcie.


Zdjęcia dzięki uprzejmości LaBasket Warszawa – Facebook.com/@UKSLABASKET.
Kontuzja
To najbardziej ponury wątek tej historii. Grając w LaBasket Maja nabawiła się poważnej kontuzji – zerwała więzadła w prawym kolanie. W trakcie rehabilitacji przeszła do 1-ligowego Sokołowa Podlaskiego, gdzie liczono, że jak obiecująca zawodniczka się wykuruje, to będzie wartościowym wzmocnieniem. I z pewnością byłaby, tylko że krótko po zakończeniu rehabilitacji, więzadła znów zostały zerwane. Przeszła trzy operacje w ciągu trzech lat. Na to wszystko nałożył się początek covidu i efekt był taki, że zawodniczka spędziła w Sokołowie 4 lata, ale właściwie bez gry, bo albo się leczyła, albo akurat rozgrywki były zawieszone…
Dla młodej dziewczyny (Maja chodziła wtedy do liceum) okres kontuzji to był koszmarny czas i dziś mówi o nim bardzo niechętnie: – Dobrze tego nawet nie pamiętam. To są takie rzeczy, które ja po prostu wymazałam z pamięci. Nie chcę o tym pamiętać, ani… To są takie przeżycia… Masakra – smutnieje na chwilę. Ale natychmiast ożywia się relacjonując dalszą część kariery: z Sokołowa trafiła do Lublina (swoją drogą miała tam okazję grać w drużynie z wychowanką MOSiR Wiktorią Zając, która spędziła tam akurat ten jeden sezon), a następnie do Widzewa Łódź. Tam wreszcie dostała więcej minut. I tam została zauważona przez obecnego trenera Contimax MOSiR Bochnia – Artura Włodarczyka.
Akademia Marynarki Wojennej
Decydując się na grę dla Bochni, Maja przeprowadziła się do Krakowa i na treningi dojeżdża ze stolicy Małopolski pociągiem. Równolegle z grą dla Contimax MOSiR rozpoczęła studia na cywilnym wydziale… Akademii Marynarki Wojennej w Gdyni. Korzysta z możliwości studiowania zdalnie, z indywidualnym tokiem nauczania, co pozwala łączyć edukację z rozwojem sportowej kariery na drugim końcu Polski.
Studiuje stosunki międzynarodowe – to kierunek adresowany do „osób ciekawych świata, które chcą pracować w międzynarodowych, międzykulturowych i profesjonalnych zespołach, wykorzystując kompetencje z pogranicza dyplomacji, komunikacji oraz geopolityki”.
Rodzice – najwierniejsi kibice!
W rozmowie Maja, nie pytana, zaczyna chwalić organizację bocheńskiego klubu (swoją drogą – nie ona pierwsza). Podkreśla, że bardzo jej się tu podoba, cieszy się, że może być częścią świetnej drużyny.
Na każdy mecz w Bochni przyjeżdżają z Warszawy jej rodzice. Mało tego, jeżdżą też na pozostałe mecze, w całej Polsce: – Drużyna nas już rozpoznaje, pewnie się nabijają, że to jacyś psychofani…! – śmieje się mama Paulina.
Tata Klaudiusz podkreśla: – Tylko ona i my wiemy przez co przeszła w czasie kontuzji… Dlatego chcemy być z nią na każdym meczu i ją wspierać. Nie odpuszczamy nawet tych wyjazdowych. Widok Mai na boisku i to, jak cieszy się grą w koszykówkę, to dla nas powód do szczęścia.
– Maja jest silną dziewczyną, dużo przeszła. Podziwiamy ją za samozaparcie i dojrzałość. Ma charakterek, ale miłość zniesie wiele – nawet jak męczy nas swoją muzyką podczas jazdy samochodem – puentują wesoło rodzice.

Epilog
Po zakończeniu rozgrywek i po konsultacjach z lekarzami, Maja planuje skupić się na pracy nad wzmocnieniem nogi, tak aby w przyszłym sezonie w sposób bezpieczny i bez obaw móc grać bez stabilizatora.
Klub UKS SP63 Zawisza Czarny już nie istnieje. Maja jest bodaj jedyną wychowanką, która zaszczepiona właśnie tam miłością do koszykówki, rozwija tę pasję do dzisiaj. Dziękujemy :).