Szpital Powiatowy w Bochni traci duże ilości środków ochrony osobistej, bo nie ma dostępu do szybkiej diagnostyki zakażeń koronawirusem SARS-CoV-2. Ostatnio pacjenci czekali na wyniki testów aż 6 dni (!). W tym czasie większość zdążyła opuścić szpital.
Kilka dni temu Jarosław Gucwa, zastępca dyrektora ds. lecznictwa w Szpitalu Powiatowym w Bochni, publicznie zwrócił uwagę na zatory w testach. Na wyniki pobrane od pacjentów 28 kwietnia musiał czekać aż do 4 maja, czyli 6 dni. – To tak jakbym miał leczyć zawał [u pacjenta], który 6 dni temu umarł… – stwierdził J. Gucwa na swoim twitterowym koncie.
Ministrze. Mi przyszły dzisiaj wyniki z 28 kwietnia. Może Pan nie ogarnia, ale to tak jakbym miał leczyć zawał który 6 dni temu umarł…. https://t.co/qPxu5NLFsz
— Jarek Gucwa (@JarekGucwa) May 4, 2020
W rozmowie z Bochnianin.pl lekarz wyjaśnił, że codziennie w bocheńskim szpitalu testy na obecność koronawirusa wykonuje się u ok. 30 pacjentów (testowani są praktycznie wszyscy nowo przyjmowani pacjenci, nawet jeśli nie mają objawów COVID-19).
– Proszę sobie wyobrazić kilkudniowy zator. To przestaje mieć jakikolwiek sens, bo tych chorych w większości już nie ma, albo są w innym szpitalu zanim dostaniemy wynik testu – wskazuje Jarosław Gucwa.
Sytuacja mogłaby ulec poprawie, gdyby szpital miał możliwość wysyłania testów do większej liczby laboratoriów. – Niesamowicie frustruje mnie, że są dwa duże laboratoria prywatne w Krakowie (Synevo i Diagnostyka), ale nie ma ich na liście wojewody, czyli nie są finansowane badania zlecane przez szpitale. To są duże laboratoria, które mają wiarygodne, zaaprobowane testy i pewnie robiłyby za te same pieniądze co szpitale, tylko nie możemy tam zlecać – stwierdza wiceszef bocheńskiego szpitala.
Przez brak szybkiej diagnostyki pod kątem koronawirusa wszyscy nowo przyjmowani pacjenci traktowani są jak zarażeni. – Tracimy duże ilości środków ochrony osobistej przez to, że nie mamy dostępu do w miarę szybkiej diagnostyki. Nikt nie płacze o 4-5 godzin, ale o to, żeby mieć wyniki w ciągu 12 godzin. Później wychodzi minister i mówi, że w szpitalach są zakażenia, że to wina lekarzy, personelu… a to wina głupoty ludzkiej. Gdy ja mam sprzęt to go używam, a województwo ma sprzęt do dyspozycji i go nie używa – zwraca uwagę Jarosław Gucwa.
Jest też inny problem. – Cały czas mamy załadowany cały oddział pośredni ludźmi, którzy mają wskazania do tego, aby zostać u nas w szpitalu albo zostać przewiezieni do innych szpitali. Tylko nikt nam nie zgodzi się ich przyjąć, bo teraz nawet z zawałem czy udarem pytają o wynik testu. NFZ napisał groźne pismo, które podpisał wojewoda, że każdy szpital ma przyjmować pacjentów, nie żądać wyników testów itd. Tylko, że to jest fikcja, bo jak się wpuści chorego „dodatniego” do szpitala, to widać po Brzesku co się dzieje… – wskazuje Jarosław Gucwa.
– Nie rozumiem tego. Nie wiem o co w tym wszystkim chodzi. Nie wiem dlaczego tak jest. Wiem tylko, że moglibyśmy mieć to wszystko zrobione, ale z jakiegoś powodu to się nie udaje. Wychodzi minister i mówi: „testować, testować, testować”. Testowanie – jak wszystkie badania – ma sens, jeżeli te wyniki się ma, a nie jeżeli one są historyczne – powiedział portalowi Bochnianin.pl Jarosław Gucwa.
– Najbardziej boli mnie to, że miałbym dużo większe możliwości leczenia chorych i dużo mniejsze zużycie środków ochrony osobistej, które mógłbym przeznaczyć rzeczywiście tam gdzie są niezbędne. A tak to robi się przynajmniej 1/4 szpitala, gdzie wszyscy muszą chodzić w środkach ochrony osobistej, bo nie wiemy czy chorzy będą dodatni. To niepotrzebne marnowanie tego czego brakuje, co ludzie nam szyją i dają, bo nie ma jak tego zdobyć – podsumował Jarosław Gucwa.