R e k l a m a

Pojawił się żywy trup. Czy zachowałem się jak człowiek?

-

Mirosław Chodur z Nowego Wiśnicza opublikował w mediach społecznościowych pełen emocji opis swojego spotkania z wyczerpanym migrantem na Podlasiu – gonitwę myśli, rozterki dotyczące pomocy, uczucie bezradności, świadomość beznadziejności położenia napotkanego obcokrajowca, ponurą gorycz. Przejmujący wpis został udostępniony już prawie 1 tysiąc razy m.in. przez znanych dziennikarzy.

Kryzys migracyjny i wszystko co jest z nim związane jest wielowymiarowe – nic tu nie jest proste, nie ma łatwych rozwiązań. Nakładają się na siebie i splatają problemy demograficzne, polityczne, geopolityczne – ale owocem tego wszystkiego są w wielu przypadkach dramatyczne losy rodzin i jednostek w lasach po polskiej stronie granicy. Ludzi, którzy wpakowali się w śmiertelną pułapkę.

W sobotę w Hajnówce na Podlasiu odbył się protest, podczas którego apelowano o umożliwienie organizacjom humanitarnym i medycznym działania w strefie objętej stanem wyjątkowym przy granicy z Białorusią. Uczestnicy akcji, którzy zjechali na nią z całej Polski, mieli ze sobą hasła „Miejsce dzieci nie jest w lesie”, „Bezpieczna granica to taka, na której nikt nie ginie”, „Moją ojczyzną jest człowieczeństwo”.

Wiśniczanin przejechał 500 km by uczestniczyć w akcji, bo tak podpowiadało mu serce. Tego co zdarzyło się w drodze powrotnej, już nigdy nie zapomni.

Relacja Mirosława Chodura:

„Te dwa zdjęcia, chłopaka bez świadomości i Moniki tulącej go na pożegnanie mogłyby być jednymi z wielu symboli bezsensu, okrucieństwa i barbarzyństwa, które mają miejsce w Strefie Śmierci w terenach przygranicznych.

Pojechaliśmy wczoraj z małym agentem do Hajnówki, co prawda 500 km ale chcieliśmy tam być. Kupiliśmy trochę rzeczy na pomoc migrantom, przekazaliśmy je, wzięliśmy udział w proteście „Matki na granicy”. Miasto funkcjonuje normalnie, tylko policyjne samochody na sygnale często przejeżdżają.

Wracając z powrotem dotknął nas mrok w najczystszej postaci.

Kilka kilometrów za Hajnówką, na krawędzi lasu, pojawił się żywy trup. Chłopak prawie bez kontaktu z rzeczywistością, przemoczony, dygoczący z zimna, ubrany w letnie ubrania. 4 dni nie jadł, Białorusini go pobili, za granicą strzelają, chce do szpitala.

Stoimy na poboczu, ogrzewa się w aucie. Zasypia w sekundę. Dajemy całe jedzenie, które mamy. Dajemy moje buty. Zdjęcie paszportu. Jedźmy, tu go zabiją…! Wyrzucą go na Białoruś. On tego nie wytrzyma… Czekajmy, zastanówmy się, poszukajmy informacji co można zrobić. Jedźmy, zabiją go! Nie możemy, z tyłu policja, z przodu policja! Pomyślmy, trzeba gdzieś zadzwonić. Przejedziemy! Czekaj chwilę… Jak nie przejedziemy to już mu nikt nie pomoże. Poza tym on może umrzeć, trzeba do szpitala. Zawieźmy go do naszego! Nie uda się – będą musieli zgłosić. Umrze po drodze. Jedźmy, proszę Cię.

Od tyłu podjeżdża Straż Graniczna – nie możemy jechać. To koniec. Funkcjonariusze w porządku, ale zabierają go. Pytamy o azyl – zbywają nas. Pomożemy, zawieziemy do szpitala – będzie poddany właściwym procedurom. Pojechali. Jedziemy my, przejeżdżamy przez punkty kontrolne – nikt nas nie sprawdzał ale sprawdzali tych przed. Mogliśmy go przewieźć.

Umarłby… Tu go zabiją! Nie przeżyje kolejnego dnia w lesie. Co robić? Co robić? Szukamy numerów, ludzie muszą się o nim dowiedzieć. Dzwonimy – ciężko się dodzwonić. Później się dowiadujemy, że jest pełna konspiracja w pomaganiu bo znajdą i od razu wywiozą.

Dzisiaj zbiórki w kościołach dla przygranicznych parafii pomagających migrantom. Wszyscy myślą, że ta pomoc wygląda tak jak normalnie, że wychodzi Pani lub Pan, niesie ciepłą herbatę pod kościołem, otula, zaprasza do środka. Pełna konspiracja, umykanie przed funkcjonariuszami, krążenie w tajemnicy po lasach – taka jest rzeczywistość udzielania pomocy migrantom na granicy. Tutaj pomaganie nie jest legalne, to działalność konspiracyjna, a wręcz partyzantka. Ludzie pomagający na granicy to bohaterowie naszych czasów. Jestem pewien, że przyjdzie czas żeby im godnie za to podziękować.

Dzwonimy na posterunek SG w miejscowości Dubicze Cerkiewne. Jest tam, potwierdzili. Dlaczego nie w szpitalu? Toczą się procedury. Co z nim zrobicie ? Nie możemy udzielić informacji, nie jest Pan pełnomocnikiem. Mogłem być ale nie powiedzieli tego, nie byłem na to przygotowany. W ogóle nie byliśmy przygotowani.

W końcu łapiemy kontakt; Polski Czerwony Krzyż (PCK), Grupa Granica, dziennikarze z Outriders. „Małe szanse, że go nie wypchną za granicę… Oni nie lubią Irakijczyków. Pójdzie na Białoruś jak nic. Niewielu się udaje złożyć dokumenty. ”

Ale jak to? Przecież są procedury, prawo. Decyduje sympatia i humor?

Wyobraźnia działa. Jak wypycha się człowieka przez płot z drutu kolczastego za granicę do lasu? Jak to wygląda kiedy dzieje się to kolejny raz? Jeżeli nie chce to się go przerzuca? Jeden strażnik trzyma go za nogi a drugi za ręce? Rozhuśtają ciało i przerzucają? Popychają kijami? Kobiety, malutkie dzieci pcha się przed sobą czy może też przerzuca? Ludzie muszą wtedy krzyczeć i wrzeszczeć, prosić o litość. Przecież dla tych ludzi nie ma większej rozpaczy niż powrót do katowni po wielu dniach tułaczki po polskich bezkresnych lasach, po Strefie Śmierci.

Gdzie są ambasadorowie reprezentujący kraje pochodzenia tych ludzi! Dlaczego nie wołają o ludzkie traktowanie swoich obywateli? Dlaczego nie udzielają im pomocy prawnej tylko polscy obywatele muszą to robić? Dlaczego im nie pomagają? Dlaczego nie ma ich na granicy ze swoimi obywatelami? Dlaczego nie potępiają Białorusinów za bestialstwo, manipulacje, bicie, gwałty i morderstwa. Dlaczego musimy ich ciągle wypychać w łapska bandziorów? Dlaczego nie prowadzimy akcji poszukiwawczych tylko polowania? Gdzie są organizacje międzynarodowe – przecież duża część tego ludzkiego dramatu ma miejsce poza strefą stanu wyjątkowego. Dlaczego nie można na poligonie zrobić obozu, ogrodzić go tym drutem kolczastym nawet pięciokrotnie, dać schronienie i opiekę i przy pomocy owych leniwych ambasadorów nie organizować lotów z polskich lotnisk? Dlaczego wszyscy milczą?

Działamy, dzwonimy, próbujemy ratować chłopaka. Dobrzy ludzie pomagają – dla nich to codzienność.

Kurski będzie piątego grudnia urządzał wzniosły koncert w jednej z baz wojskowych. Muzyka rozniesie się po lesie tak jak puszczane wielokrotnie z głośników po nocach przeraźliwe szczekanie psów mające zastraszyć nędzarzy w nich ukrywających się. Wokół jednostki zapewne rozstawiony zostanie kordon funkcjonariuszy tak aby żaden żywy trup nie zakłócił tego doniosłego wydarzenia. Widzowie będą pięknie ubrani, dumni i uśmiechnięci.

Wróciliśmy, jest normalnie. Inny świat… Jeszcze tylko po powrocie nocny mail do SG i do ambasady irackiej, żeby wiedzieli, że to już nie jest tylko jego sprawa.

Nie mogę spać. Czy zachowałem się jak człowiek? Nowy dzień, w głowie wciąż te same pytania.

Jeżeli możecie to udostępnijcie…”

PODOBNE ARTYKUŁY

Artykuły promocyjne

Ogłoszenia