Jeśli ktoś włączy transmisję z obrad bocheńskiej rady miasta, z pewnością będzie zdziwiony tym, jak rozmieszczone są osoby w sali. Uzasadnienia merytorycznego to nie ma, sensu też nie. Za to chyba dobrze oddaje „ducha” kadencji tej rady…
21 radnych tworzących obecną radę miasta Bochni nie siedzi w „podkowie”, jak to zwykle bywa w takich gremiach i jak to też czynili wszyscy ich poprzednicy przez wiele, wiele lat (bo ułatwia to dialog oraz jest jakimś symbolem wspólnej troski i zespołowego działania). To znaczy cześć z nich owszem, siedzi przy tej „podkowie”, ale część w drugim i trzecim rzędzie, na miejscach, które zwyczajowo zajmowali burmistrz z zastępcami, sekretarz i skarbnik miasta oraz naczelnicy wydziałów. Tych wszystkich z kolei „wyeksmitowano” do drugiej części sali, gdzie siedzą pojedynczo w ławkach jak studenci na wykładzie.
Skąd się to wzięło – wiemy, ale dlaczego trwa do teraz – naprawdę trudno zrozumieć.
Dla porządku: takie „usadzenie” szacownego gremium jest pochodną sytuacji popandemicznej, gdy z obrad on-line powracano do posiedzeń stacjonarnych i starano się zachowywać bezpieczny dystans oraz inne środki ostrożności. Choć radni już wtedy powątpiewali w takie, wprowadzone przez przewodniczącego, porządki, wszyscy się zastosowali.
Z biegiem czasu wszystkie rady gmin i powiatów zrezygnowały z obostrzeń i obradują normalnie – ale w Bochni kurczowo trzyma się układu sali wprowadzonego 1,5 roku temu, choć co najmniej dla burmistrzów i urzędników jest on skrajnie niekomfortowy (nie pojmuję, dlaczego się na to zgadzają).
Teoretycznie jeszcze do niedawna istniała przesłanka, którą na upartego można było to jakoś tłumaczyć, mianowicie wciąż obowiązywał stan zagrożenia epidemicznego. Ale 1 lipca 2023 roku (ponad 4 miesiące temu…) został on ostatecznie zniesiony – i szczerze mówiąc, byłem przekonany, że w sali obrad nastąpią zmiany.
A gdzie tam! W październiku nadal część radnych siedziała rozrzucona po pomieszczeniu, a burmistrzowie przy pojedynczych stolikach w drugiej części sali.
Wygląda to kuriozalnie, ale pomyślałem sobie (z nutką sarkazmu), że może ja się czepiam, a uczestnikom obrad nikt już tak wcale nie każe? Może im to po prostu odpowiada – więc po co psuć ten komfort? Ktoś podsunął mi też prowokacyjną tezę, że być może podświadomie sami uznają, że to symbolicznie oddaje też ducha tej rady: nie siedzą wspólnie, razem pochylając się nad ważnymi dla miasta sprawami, tylko „każdy sobie rzepkę skrobie”, „spiker” prowadzi wykład, a burmistrz siedzi „wyautowany”…
Czy warto to zmieniać?
Do końca kadencji pozostało nieco ponad 5 miesięcy.