Gwałtowna reakcja burmistrza Bochni Stefana Kolawińskiego na początku czwartkowej sesji rady miasta i demonstracyjne opuszczenie sali na znak sprzeciwu wobec zachowania przewodniczącego, dla osób śledzących obrady rzadko lub wcale, mogą się jawić jako dziwne i mocno przesadzone. Trzeba jednak zaznaczyć, że czwartkowe wydarzenia bezpośrednio poprzedzające wyjście były jedynie kroplą, która przelała wypełniającą się od miesięcy czarę. Właściwie to chyba bardziej dziwi to, że stanowcza reakcja nastąpiła dopiero teraz.
Opuszczenie sali było tak naprawdę reakcją na kumulującą się miesiącami frustrację z powodu budzącego kontrowersje sposobu i stylu prowadzenia sesji przez przewodniczącego rady miasta Bogdana Kosturkiewicza (PiS), który w opinii wielu znacząco wychodzi z roli, którą powinien pełnić. W czwartek publicznie wyartykułował to wprost radny Edward Dźwigaj (Bochniacy dla Bochni):
– Zabranie głosu przez jakiegokolwiek radnego jest później przez pana recenzowane. Czy tak ma wyglądać sesja? (…) Nigdzie takiej sytuacji nie ma, żeby po każdym głosie przewodniczący tłumaczył swoją wersję tej wypowiedzi (…). Jeżeli pan chce dyskutować to uważam, że pan jako radny też powinien zgłaszać się do odpowiedzi*, a nie recenzować każdą wypowiedź (…). Tak nie powinno być!
Nie powinno, ale jest.
W jednym z wcześniejszych felietonów zwracałem uwagę, że w sercu rady miasta bije toksyczne źródło wielu konfliktów, których mogłoby w ogóle nie być, gdyby przeprowadzić transplantację. To obecne potrafi jedynie podnieść ciśnienie, ale nie ma z tego zysku w postaci wzmożonego wysiłku na rzecz konstruktywnego działania dla mieszkańców.
Gdy Bogdan Kosturkiewicz obejmował funkcję przewodniczącego na początku kadencji deklarował, że będzie tylko „spikerem”** – co miało być oczywistym nawiązaniem do takiej funkcji w brytyjskiej Izbie Gmin i zapewnieniem o jego profesjonalnym podejściu do nowych obowiązków. Mało kto w to wierzył, a czas pokazał, że sceptycy mieli rację – jeden z najjaskrawszych przykładów to potwierdzających wklejam poniżej:
Do incydentu doszło też np. na niedawnej sesji w grudniu: Ostre spięcie na sesji. Szef rady twierdzi, że zastępca burmistrza mu groził, ten uważa, że to „odlot totalny” – WIDEO
Osadzenie czwartkowych wydarzeń w szerszym kontekście pozwala lepiej zrozumieć gwałtowną reakcję Stefana Kolawińskiego. Burmistrz i jego urzędnicy, dotąd zaskakująco cierpliwie znoszący według niektórych wręcz poniżające traktowanie, przyszli na tę sesję najwyraźniej z postanowieniem, że tym razem w razie czego już zaprotestują – no bo ileż można to znosić? Doprowadzenie do konfliktowej sytuacji (z niczego!) zajęło Bogdanowi Kosturkiewiczowi niewiele czasu – urzędnicy opuszczali salę w 10. minucie sesji.
Żeby była jasność: radni mają pełne prawo pytać o trudne i drażliwe kwestie oraz domagać się odpowiedzi na swoje pytania. Ba, świetnie, że to robią! Natomiast urzędnicy i burmistrz powinni udzielać wyczerpujących informacji. Ale przerywanie im wypowiedzi, strofowanie, traktowanie jak uczniaków – nawet jeśli uzasadnione ich miganiem się od odpowiedzi, jest nieakceptowalne i przede wszystkim kompletnie niczemu konstruktywnemu nie służy.
Słusznie radny Edward Dźwigaj napomniał B. Kosturkiewicza, że nie może narzucać uczestnikom dyskusji co i w ilu zdaniach mają powiedzieć. – Jeżeli pan dopuszcza osobę do głosu to ma prawo się wypowiedzieć tak jak uważa i do końca.
Zamykając sesję Bogdan Kosturkiewicz stwierdził pojednawczo: – Przepraszam za wszystko co było złe. Mam nadzieję, że to się więcej nie powtórzy.
Zobaczymy. Do końca kadencji zostało jakieś 12 sesji.
* Tak robił choćby poprzedni przewodniczący Jan Balicki, który wyraźnie zaznaczał i oddzielał, kiedy jest prowadzącym obrady, a kiedy udziela sobie głosu i wypowiada się jako zwykły radny.
** Za Wikipedią: „Spiker Izby Gmin wypełniając swą funkcję ma obowiązek zachować całkowitą bezstronność i nie prowadzić samemu aktywnej działalności politycznej.”