R e k l a m a

Jan Flasza: „Bochnia już od pewnego czasu traci swoją bocheńskość” – WYWIAD

-

O decyzji dotyczącej odejścia na emeryturę, pracy w bocheńskim Muzeum, Bochni i swojej przyszłości powiedział w rozmowie z Bochnianin.pl Jan Flasza, były już dyrektor Muzeum im. Stanisława Fischera w Bochni.

Mirosław Cisak, Bochnianin.pl: – 28 lat, bo tyle był pan dyrektorem Muzeum w Bochni, to bardzo dużo. Ale czy nie kusiło Pana, aby „dobić do okrągłej trzydziestki”?

Jan Flasza, dyrektor Muzeum im. Stanisława Fischera w Bochni w latach 1993-2021: – Nie, nie kusiło mnie. Nawet wręcz przeciwnie, bo o tym, aby przejść na emeryturę myślałem już od 2017 roku. W ogóle nie zwracałem uwagi na to, że mógłbym doczekać okrągłej rocznicy „dyrektorowania”. Nie próbowałem też „dociągnąć” do siedemdziesiątki, choć to byłoby już w przyszłym roku. Nie kierowałem się takimi przesłankami. Wydaje mi się, że teraz był dobry czas do odejścia.

Nie żal panu jest rozstawać się z Muzeum?

– Mój krok to naturalny proces, który musiał się kiedyś dokonać, bo taka jest po prostu kolej rzeczy. Wszystko wokół nas się zmienia – okoliczności, sytuacje, ludzie, uwarunkowania. Na przykład takie, że starzejemy się wraz z naszą publicznością. Publiczność jest wprawdzie nieustannie zasilana przez kolejne generacje, ale one – tak sądzę – potrzebują już innego spojrzenia, nowego otwarcia. Dlatego każda instytucja w tych zmiennych parametrach funkcjonowania społeczeństwa musi się zmieniać, szukać nowego języka przekazu i wyrażenia siebie – adekwatnego dla wyzwań nowych czasów. Zmiana kierownictwa staje się po prostu koniecznością. Choć oczywiście pewne wartości nadal powinny pozostać podstawowe i niezmienne.

Zna pan Muzeum od podszewki. Czym dla pana jest ta instytucja?

– Dla mnie bocheńskie Muzeum jest lustrem Bochni. Gdybym nie znał Bochni i jej przeszłości, to w Muzeum bocheńskim z pewnością bym się jej nauczył. Zresztą właśnie w ten sposób poznałem Bochnię – przez muzealne zbiory i dzięki ludziom, moim fantastycznym przewodnikom, którzy mi je pokazali i o nich dogłębnie opowiedzieli. W nich jest w zasadzie wszystko to, co powinniśmy wiedzieć o Bochni. To wyjątkowe lustro ikonograficzne, biograficzne i faktograficzne. Jest to też lustro, które dostarcza nam tylu wspaniałych emocji i artystycznych wrażeń, bo moim zdaniem ma znaczenie fakt codziennego przebywania pośród dzieł Stasiaka, Samlickiego, Mollo, Serwina, czy Kasprzyka. A ja przez wiele lat miałem to niebywałe szczęście. Nasze Muzeum ze względu na charakter swoich zbiorów dostarcza więc licznych źródeł do wielowymiarowego poznawania i smakowania dziejów miasta, bo przecież posiadamy wspaniałe zbiory dotyczące dziejów Bochni, rzemiosła bocheńskiego, salinarne plany kopalniane, bezcenne ikonograficzne – mnóstwo pocztówek, starych zdjęć, starodruki, a także oczywiście malarstwo i grafikę. Muzeum to najwspanialsza uczelnia, w jakiej można studiować Bochnię i region bocheński. Poza tym zbiory i codzienne życie tej placówki dostarczają rozmaitych okazji do poznania wielu ludzi i ich niezwykłych losów. Tworzy się jakaś nieprawdopodobna, przedziwna pajęczyna rozmaitych powiązań, związanych z proweniencją zbiorów, ich losami, drogą do Muzeum. Dla mnie to szczególne poznawanie dziejów Bochni odbywało się także właśnie dzięki tym, którzy do Muzeum zawsze przychodzili i wciąż przychodzą. Każdy z nich przynosi z sobą jakąś cząstkę obrazu dziejów tego miasta, zapisaną w biografii swojej lub członków rodziny lub w przyniesionym zabytku, rodzinnej pamiątce.

Czy Czwartkowe Spotkania Muzealne to takie pana oczko w głowie? Czy jest może coś cenniejszego związanego z pana działalnością w Muzeum?

– Czwartkowe Spotkania Muzealne to trwała wartość kulturowa kultury bocheńskiej, tak jak powiedziałem w pamiętny dla mnie piątek 27 sierpnia 2021 roku. Przede wszystkim ze względu na swoją długotrwałość (38 lat!) i systematyczność (organizowane są co miesiąc, z wyjątkiem wakacji). Jedynie pandemia nas złamała, lecz tylko na jakiś czas, do spotkań już wróciliśmy i planowane są kolejne. Oczywiście mam kilka innych ważnych form naszej działalności, bo dyrektor takiej instytucji jak muzeum powinien działać w sposób wieloaspektowy i zrównoważony.

Przyjemnym wydarzeniem, choć trochę z mniej muzealnej półki, jest cykl Wirydarz Pełen Muzyki, który pewnego dnia w 1996 r. wymyśliliśmy z Grzesiem Kapcią. To właśnie wtedy Grzesiek z przyjaciółmi zainaugurował te koncerty. A później to się tak ładnie rozwinęło… Nie ukrywam, że jest coś, co mnie zawsze chwytało za serce – ten fantastyczny moment kiedy już wszystko stoi gotowe, ustawiona i nastrojona aparatura nagłaśniająca, przed nami tajemnica czerwcowego wieczoru, publiczność, która z wolna się schodzi, gaśnie dzień… To jest cudowne, niezapomniane doświadczenie. Zaczynaliśmy od sceny, która nie miała dachu, na deskach położonych bezpośrednio na trawie, bez świateł scenicznych. Teraz koncerty się sprofesjonalizowały i u nas też to już było widoczne w ostatnich latach. Wirydarz to wspaniała rzecz, duża wartość w kulturze muzycznej Bochni naszych czasów. Gromadziło się w tym miejscu zawsze sporo ludzi, którzy chcieli słuchać muzyki, zdecydowanie innej niż na pobliskim Rynku. Mieliśmy tu przecież okazję podziwiać niemal wszystkich wykonawców, którzy liczą się w Polsce, jeśli idzie o muzykę z kategorii określanej „krainą łagodności”.

Bardzo ładnie rozwinął się też przez lata Bocheński Dzień Świętego Mikołaja. To jest to, o co według mnie powinno chodzić w obchodach takiego właśnie dnia – połączenie wątku popularnego i świętomikołajowej gorączki ogarniającej cały świat w grudniu, z prezentacją głębszej istoty treści i wartości symbolizowanych przez św. Mikołaja, również w wymiarze lokalnym. A piernik świętomikołajowy z akcentami bocheńskimi jest tego najlepszym dowodem.

Tego cyklu nie pociągnęliśmy tak dalece, jak początkowo zamierzaliśmy. Myślę tu o spotkaniach „Ars Nova, czyli rozmowy o sztuce współczesnej”. Zaproponowaliśmy je muzealnej publiczności choćby po to, abyśmy nie tkwili bez przerwy w epoce Stasiaka, czy Samlickiego, ale próbowali zapoznać się także z tym, co współczesne, nowe, twórcze, inspirujące w sztuce. Dlatego tak ważne było dla mnie zorganizowanie dwóch wystaw – w 2005 r. Nowej Wystawy Plastyków Bocheńskich, ale przede wszystkim w 2017 r. wystawy Młodej Plastyki Bocheńskiej. To było szalenie pozytywne i pouczające doświadczenie. Niejako zinwentaryzowaliśmy wtedy możliwości artystyczne środowiska. Pokazaliśmy 30 artystów z Bochnią w różny sposób związanych, został po tej wystawie katalog – realny zapis tego stanu. Myślę, że to jest dość ważne osiągnięcie Muzeum, które też przecież musi dokonywać rejestracji współczesnej sztuki i nowych wydarzeń kulturowych.

Będąc dyrektorem raczej nie mógł pan sobie pozwolić na otwartą krytykę władz miasta. Czy teraz z perspektywy byłego już dyrektora zdecydowałby się pan dokonać takiej krótkiej krytycznej oceny? Czy według pana Bochnia rozwija się we właściwym kierunku?

– Szczerze mówiąc ostatnio zajmowało mnie tak dużo innych rzeczy, że nie do końca śledziłem bieżące wydarzenia. Funkcja kierownika instytucji samorządowej na pewno nie pozwala na tego typu otwartość w wyrażaniu opinii. Trzeba mieć świadomość swojego miejsca.

Wydaje mi się, że Bochnia już od pewnego czasu traci swoją bocheńskość. Kiedyś rozmawialiśmy o tym z panem burmistrzem Teofilem Wojciechowskim, który w pewnym momencie powiedział: „Wiesz, Bochnia jest jeszcze w bezpiecznej, wręcz optymalnej tożsamościowo odległości od Krakowa, bo z jednej strony jest niedaleko do tak ważnego ośrodka kultury i może z niego czerpać, a z drugiej strony jest to na tyle bezpieczna odległość, że nie zostaniemy wchłonięci przez – wtedy jeszcze nie używano tego słowa – metropolię”. I dziś stało się to na naszych oczach! Bochnia została już „połknięta” przez Kraków i ja to widzę. Trudno kogoś o to obwiniać. To jest chyba proces nieunikniony. Proszę zobaczyć jak wygląda przestrzeń kiedyś bardzo wyraźnie zarysowana pomiędzy Wieliczką a Bochnią. To jest już dziś w zasadzie teren ciągnących się przedmieść, stref przemysłowych, usługowych, wyrastają jak przysłowiowe grzyby po deszczu ogromne magazyny, centra logistyczne, nowe fabryki. Dotychczasowy krajobraz kulturowy został zaburzony i chyba nawet zburzony na zawsze.

A w samej Bochni?

– Przede wszystkim zwiększa się systematycznie liczba mieszkańców Bochni, co chyba oznacza, że ludzie chcą się tutaj po prostu osiedlać. Jest tu jeszcze w miarę spokojnie, może czystsze powietrze? Tu wprawdzie mieszkają, ale ich głowa jest już poza Bochnią – pracują gdzie indziej, tam często robią zakupy a nawet dowożą do szkół krakowskich swoje dzieci. Przyznajmy, że wiele jest też w Bochni zaburzeń w architekturze miejskiej. I często nie są to udane realizacje. Bochnia, do jakiej się przyzwyczailiśmy, wyparowuje. Może tak musi być, może to się podoba mieszkańcom, może to jest po prostu proces nieunikniony. Być może tak jest, także dlatego, bo to podoba się większości… Choć nie powinno wymknąć się spod kontroli w tym sensie, że nie obroni się lokalnego przekazu – poczucia tożsamości lokalnej, która się będzie rozpływać w pewnej nieokreśloności. Ponieważ wiele ludzi pracuje poza Bochnią, studiuje poza Bochnią, zakupy robi na obrzeżach miasta, może następować stopniowe obumieranie centrum, co dobrze jest widoczne w miastach słowackich. Życie pulsuje tam tylko wtedy, kiedy są turyści, głównie latem. W innych porach roku zamiera. Więc ten nasz zrewitalizowany Rynek też może stać się takim miejscem. Przykład Krakowa pokazuje, że można dosłownie „wyssać” tę tkankę, która formowała się przez dziesięciolecia, a która decydowała i decyduje o atrakcyjności takiego miejsca. To już przecież widzą nawet sami Krakowianie. U nas mamy oczywiście inne proporcje, ale może tak się zdarzyć, że do dawnego bocheńskiego Rynku już nie wrócimy. Nie wiem czy fontanna jest w stanie jeszcze przyciągnąć ludzi… Dużo rzeczy, kiedyś oczywistych dziś znika, ale może tak być musi? Może życie wymusza pewne rozwiązania, tak jak zmieniło całkowicie moją rodzinną wieś, którą dziś próbuję z trudem opisać. W tej chwili nie jest ani miastem, ani wsią, jest po prostu przedmieściem Bochni. Mieszkając w Gierczycach mogę powiedzieć: mieszkam w zasadzie w Bochni, tylko na innej, dalszej ulicy, niż Proszowska lub Wiśnicka.

Jeśli chodzi o Bochnię to myślę, że mimo wszystko ludzie, których spotykałem w samorządzie w jakimś sensie zawsze doceniali potrzebę prawidłowego funkcjonowania instytucji kultury. Nie zawsze szło to w parze z wystarczającą ilością pieniędzy, ale z tym chyba nigdzie nie jest dobrze. Mogę powiedzieć o czterech burmistrzach, których spotkałem na swojej drodze zawodowej: panu Teofilu Wojciechowskim, panu Wojciechu Cholewie, panu Bogdanie Kosturkiewiczu i panu Stefanie Kolawińskim, że raczej znajdowałem u nich zrozumienie. Zawsze jednak wydawało mi się, że potrzeby, a zatem i możliwości takiej instytucji, jak Muzeum są większe, a dzięki nim także szanse rozwinięcia działalności. Na pewno przy większym budżecie można byłoby zrobić więcej, lepiej i atrakcyjniej. Jestem zarazem przekonany, że to odbiór Muzeum w środowisku sprawia, że raczej trudno było zmniejszać środki na jego utrzymanie. W swoich staraniach o dodatkowe środki finansowe na ogół używałem łopatologicznej w gruncie rzeczy metafory, że 50 metrów chodnika to na przykład piękny album o mieście, wydany na wysokim poziomie edytorskim, którego nota bene bardzo Bochni brakuje.

Co według pana warto zrobić, aby Muzeum przetrwało próbę czasu i nie weszło w szufladkę „skostniałej instytucji”?

– To pytanie do mojej następczyni, która na pewno znajdzie sposoby na to, żeby ta instytucja była adekwatna do potrzeb.

Jakie więc największe wyzwania czekają nową dyrektor?

– Bardzo trudnym tematem jest rozwiązanie problemu magazynowania. Instytucja taka jak muzeum nieustannie powiększa swoje zbiory, to proces nieuchronny. Kiedy zaczynałem swoją pracę jako dyrektor mieliśmy ok. 15 tys. jednostek, a dziś mamy ponad 20 tys. Obiekt muzealny to coś zupełnie innego niż książka w bibliotece, którą można równo ułożyć na półce. Obiekty muzealne to przedmioty w dużej mierze przestrzenne, trudne do magazynowania z uwagi na swoje często spore gabaryty. Być może urzeczywistnią się działania związane z zagospodarowaniem dziedzińca muzeum w powiązaniu z remontem budynku przy ul. Kościuszki 2. Działań wymaga zapewne również muzealna piwnica, przystosowanie jej do zaaranżowania ekspozycji eksponatów, dla których wilgoć nie jest zbyt destrukcyjna.

Czym będzie się pan teraz zajmował?

– Mam rozpoczętych kilka książek, ale nie wiem, czy ktoś będzie chciał je czytać? Trzeba zadać sobie podstawowe pytanie: komu książka ma służyć? Nie idzie więc tylko o to, żeby ją napisać i wydać. Teraz łatwo jest wydać książkę, ale trudniej znaleźć czytelnika. Przez lata „zaprzyjaźniłem” się z pomnikiem króla Kazimierza Wielkiego i trochę o nim zdążyłem zebrać materiałów, muszę jednak to jeszcze podbudować dodatkową kwerendą, aby myśleć o publikacji. Druga rzecz to książka o ludziach, których spotkałem. Chcę w ten sposób złożyć hołd tym, którzy pojawili się na mojej zawodowej drodze życiowej i od których wiele czerpałem, ogromnie dużo się nauczyłem. Myślę, że często nie doceniamy faktu, iż wiedza nie tylko pochodzi z książki, albo jak dziś się wydaje z internetu, ale to jest przede wszystkim czerpanie z tego co oferują inni ludzie. Chciałem też opisać jak zmieniała się w 2. połowie ubiegłego stulecia podbocheńska wieś na podstawie własnych zapisów, obrazów doświadczonych i zapamiętanych. Taki materiał może być dla kogoś ciekawy może dopiero za 20-30 lat. To akurat niekoniecznie drukiem. Mam jeszcze kilka takich rzeczy. Myślałem na przykład o tym, żeby wrócić do przewodnika po bocheńskich cmentarzach, który napisaliśmy wspólnie z Janiną Kęsek trzydzieści lat temu i pokusić się o jego nową, znacznie poszerzoną i uzupełnioną edycję. Poza tym zobaczymy co będzie niosło życie. Myślę również, że wreszcie przyszedł czas na porządkowanie tego wszystkiego, co przez lata gromadziłem – wypisów źródłowych, notatek z lektur, fotografii. A nie jest tego mało!

Czy bocheńska publiczność będzie mogła jeszcze uczestniczyć w prowadzonych przez pana wykładach, czy spacerach?

– Jeżeli tylko będzie takie zapotrzebowanie to się od tego nie uchylam. Zawsze spotkania z publicznością były dla mnie szalenie ważne. Dobrze czułem się w takich formach jak spacery historyczne po mieście. Kontakt z ludźmi sprawia mi dużą radość. Byłem zaprzyjaźniony z wieloma uczestnikami tworzącymi muzealną publiczność i bardzo lubiłem ich spotykać. Tego będzie mi na co dzień na pewno brakować. Prawdopodobnie już w listopadzie wybiorę się na spacer po szczególnym cmentarzu jakim jest Bazylika św. Mikołaja i będę mówił o znajdujących się tam tablicach epitafijnych. Być może też coś napiszę. Jestem otwarty na propozycje, chociaż z prywatnych powodów będę miał dużo zajęć. Na pewno zajmę się sporym, przydomowym ogrodem, może uda mi się pojechać w ukochane Bieszczady, gdzie kiedyś jeździłem co roku, gdy już opustoszeją z turystów. Może też moi, obdarzeni tak licznymi talentami przyjaciele, zaczną mnie odwiedzać w Gierczycach i utworzymy bliżej nieokreśloną wiejską akademię „sztuk wszelakich”?. Może…

PODOBNE ARTYKUŁY

Artykuły promocyjne

Ogłoszenia